Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

„cloisonné“, zwiniętych w rulony kobierców i makat, tarcz herbowych, zwykłych pak drewnianych i czarnych, okutych misternie cyzelowanem żelazem skrzyń lamusowych, futerałów do broni i setek innych przedmiotów, zakurzonych, pajęczyną tam i sam przetkanych.
W kącie, bliżej pieca, pod dużym naftowym „kinkietem“, zagłębiony w szerokim fotelu siedział stary już mężczyzna, o wyrazistej, ściągłej, rasowej twarzy. Długie, siwe wąsy, spadały mu na pierś. Lisi kożuszek, pokryty czarną, jedwabną tkaniną, mocno wyświechtaną, podkreślał jeszcze bardziej niezdrową bladość cery.
— Ojciec... — szepnął Zdzisław, ściskając Halinę za łokieć.
Przyjrzała się z bolesną uwagą staremu Ostrogowi.
Bezgraniczna rozpacz, i prawie śmiertelna trwoga wyczuwały się w nieruchomym wzroku, którym bez słów witał przybyłych.
W sercu Haliny poruszyło się głębokie, szczere współczucie, tak silne, że zakręciły się jej łzy w oczach.
Szybkim krokiem podeszła do starca i, całując go w rękę, powiedziała:
— Jestem Halina Olmieńska... znajoma pana Zdzisława... Był tak uprzejmy, że zaprosił mnie do państwa. Chciał, abym obejrzała historyczną siedzibę poleską...
Stary hrabia dźwignął się z trudem i, ściskając