Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

piej o przelotach przez Atlantyk... bo to bardziej górnolotne!
W głosie jego drgnęło szyderstwo.
Zdzisław zwrócił się do Haliny z porozumiewawczym, nieszczerym uśmiechem.
— Pozostawiam panią na opiece tatusia! Niech się tylko pani, panno Halina, nie zakocha w nim, bo to „charmeur“ starej daty — najniebezpieczniejszy!
Mimowoli skrzywiła usta z niesmakiem.
Nie podobał się jej ton i poziom żartu, w którym uderzyło ją lekceważenie zarówno jej, jak i tego sędziwego, zgnębionego zupełnie starca.
Rozpoczęła rozmowę z ojcem Zdzisława. Mówiła a swojem życiu na Polesiu i jego ludności, czem istotnie interesowała się żywo. Spostrzeżenia jej były trafne, a wnioski zdradzały wnikliwy, pozytywny umysł. Pan Ostróg ze zdumieniem i sympatją spojrzał na panienkę i w pewnej chwili wtrącił swym szyderczym, zgryźliwym głosem:
— Ma pani słuszność! Otrzymaliśmy Polskę i przyłączyliśmy do niej nasze kresy. Rogaty tu mieszka lud, nieufny, ciemny, a przez to wrażliwy na wszelkie podszepty. Powinnibyśmy się wszyscy kopnąć społem do roboty — i są tacy, nawet o głośnych, historycznych nazwiskach, no, ale — nie my! Nam karmazyny i szambelany w głowie przewróciły, herby i niezdrowe marzenia o jakiejś bajecznej wspaniałości... wśród topielisk, łąk bagiennych i ciemnych olszyńców! Mamy teraz za swoje!
Halina zrozumiała, że w tej chwili rozgoryczenia