mogłaby wyciągnąć ze starego Ostroga niejedną tajemnicę, instynktownie przez nią wyczutą i, jak jej się wydawało, całkowicie już wyjaśnioną, żądającą tylko potwierdzenia. Nie chciała jednak wykorzystywać sytuacji i starała się nie potrącać tematów, budzących w zrozpaczonym panu rozgoryczenie i smutne refleksje. Ostróg jednak czepiał się gorączkowo i skwapliwie każdego niemal wyrazu i skierowywał rozmowę na przeżycia osobiste.
Halina ze współczuciem patrzyła na tę ruinę człowieka, opanowanego już manją potępienia własnego życia, beznadziejnym pesymizmem i strachem panicznym wobec nadążających, groźnych i nieuniknionych wypadków. Widziała przed sobą człowieka skończonego, pozbawionego woli i siły nietylko do walki, ale nawet do nadziei na lepsze jutro, a chociażby na szczęśliwy przypadek lub cud.
Ogarniał ją ciężki, przygnębiający nastrój, lecz jednocześnie patrząc na ten pałac, zrujnowany, opuszczony, na te meble, zajęte za nieopłacone podatki i długi, przypominając sobie przebytą przed chwilą amfiladę ciemnych, zimnych sal i bezczelnego chłopaka w liberji i pantoflach na bosych nogach, widząc wreszcie przed sobą starego dziedzica — ponure ucieleśnienie ostatecznej nędzy, rozpaczy i tchórzliwego wobec rzeczywistości manjactwa, poczuła się nagle niezwykle silną, pełną woli do życia i walki o nie, jakiekolwiek miało być i cokolwiek jej wróżyło. Jednocześnie niby przez kłęby śnieżnej kurzawy mignęła jej
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.