Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

postać Konstantego Lipskiego; rytmicznie i sprężyście pochylał się i prostował, rozpędzając zwinną, ostrodziobą łódź, mocno wpierał silne nogi w deski dna a stalowemi oczami śmiało i twardo patrzał przed siebie.
W chwili tak niestosownej dla wspomnień tego rodzaju usiłowała odtworzyć w pamięci południowo-wschodni kąt mapy i domyślić się, w jakim punkcie przebywa młody Poleszuk i co robi przed lub poza Moroczą, gdzie czyha na jego życie niebezpieczeństwo.
— Konstanty musi wprzód poznać, zrozumieć człowieka, jak samego siebie, a wtedy stanie się miękki, jak wosk, i wierniejszego od niego nie znajdziecie, panienko, na ziemi... — przypomniała sobie słowa Grzegorza Lipskiego.
Spojrzała znowu na hrabiego Ostroga i spostrzegła, że starzec przygląda się jej z ciekawością i kręci głową, jakgdyby ogarnięty zdumieniem.
— Dlaczego pan tak patrzy na mnie? — spytała Halina, podnosząc na niego śmiałe i prawie wyzywające oczy.
Ostróg pochylił głowę i pociągnął wąsy ku dołowi.
— Patrzę na panią z prawdziwem uwielbieniem! — odparł przyjaznym głosem. — Szczęśliwy będzie mężczyzna, który nazwie panią swoją żoną! Proszę tylko nie myśleć, że mówię to, jako stary, zdeklasowany zresztą „charmeur“, jak mój synalek raczył mnie pani przedstawić. Nie! Mówię zupełnie szczerze! Piękna pani jest, panno Olmieńska, dużo