Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kolejna scysja... — jęknęła pani Ostrożyna i syknęła: — Rychło w czas!
Usiadła na kanapie, a jej wyniosła postać przybrała nagle pozę zupełnego wyczerpania, na twarzy zaś osiadła chmura śmiertelnie obrażonej godności. W ręku trzymała chusteczkę i co chwila dotykała skroni ołówkiem mentolowym.
Hrabina lekko się uniosła na spotkanie wchodzącej Haliny i, podnosząc do oczu face à main, obrzuciła ją ciekawem i badawczem spojrzeniem.
— Zdzisław takie dytyramby śpiewał nam na cześć pani — zaczęła zbolałym głosem — a teraz widzę, że nieudolny z niego menestrel! Panna Olmieńska — wyjątkowo piękna osóbka!
Halina, nie odpowiadając na komplement, zbliżyła się i ucałowała wyciągniętą ku niej dłoń.
W chwili, gdy usta jej dotknęły ręki matki Zdzisława, coś się poruszyło w głębi jej serca. Lotem błyskawicy przemknęła przed nią szczerząca zęby nędza i rozpacz w tym domu, beznadzieja, brzmiąca w każdem słowie jego mieszkańców, piwne, jak u Zdzisława oczy pani Ostrożyny, ta sama, rasowa głowa i, jak u niego, niskie, dźwięczne i władne tony w głosie.
Halina poczuła się wstrząśniętą do głębi i nie mogła oderwać ust od dłoni hrabiny. Szalonym wysiłkiem woli powstrzymywała się, aby nie uklęknąć przed nią i, wyciągając ramiona, nie zawołać błagalnie i namiętnie:
— Pozwól mi nazwać ciebie swoją matką, a wiedz, że uzyskasz we mnie córkę dobrą, od-