Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

daną! Wraz ze Zdzisławem potrafimy dźwignąć te ruiny, odbudować i ożywić pałac, gdzie kiełkowała miłosna myśl o tym starym, mglistym, smętnym kraju. Znajdziemy w sobie siły niespożyte, aby zabezpieczyć wam — rodzicom spokojne życie i radość na widok szczęścia waszego syna!
Już poruszyła ustami i mocniej wciągnęła powietrze, lecz w tej samej chwili ujrzała wylękłą twarz Zdzisława i jego pełen zakłopotania ruch ku sobie.
Odeszła więc i usiadła na krzesełku.
Twarz jej okryła się bladością, w oczach migotały ponure błyski, wężyki zmarszczek wcięły się głębiej.
Zdzisław westchnął z ulgą, lecz uczynił to tak nieostrożnie, że Halina spostrzegła i mocno zacisnęła palce.
Pani Ostrożyna instynktem kobiecym wyczuła nastrój siedzącej przed nią Haliny. Opuściła szkła, natarła skronie mentolem i, uśmiechając się męczeńsko, zaczęła nalewać herbatę.
— Niech pani co przekąsi, bo droga była długa i zapewne uciążliwa — powiedziała niskim, śpiewnym głosem, podając panience filiżankę.
Halina uspokoiła się zupełnie. Postanowiła sobie nie zdradzić się niczem w tym domu, z którym, jak czuła to ze straszliwą jasnością, nic już jej nie łączyło.
— Dziękuję pani! — odpowiedziała. — Napiję się herbaty z przyjemnością, bo mam lekkie dreszcze.