Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.

— W takim razie radzę dolać araku, — rozgrzeje najprędzej! — dorzucił stary hrabia.
— O, nie! — zaśmiała się Halina. — Jadąc końmi, zmarzliśmy trochę, więc pan Zdzisław namówił mnie na kieliszek wódki podczas postoju w karczmie, koło przewozu! Boję się, że przywyknę do alkoholu, a przecież na stanowisku nauczycielki ludowej, mam za zadanie zwalczać pijaństwo.
Mówiła z taką swobodą i tak wesołym tonem, że uśpiła zupełnie niepokój i podejrzliwość starych Ostrogów, poinformowanych przez syna i obawiających się dramatycznych scen ze strony uwiedzionej przezeń panienki. Nawet Zdzisław ze zdumieniem i wdzięcznością spoglądał na Halinę.
Dowcipnie i ze swadą opisywała swe pierwsze kroki w Harasymowiczach, zabawne zaloty doktora Wichra i zupełnie niespodziewanie wspomniała o zagadkowem odezwaniu się zezowatego pana Baskiego, którego poznała przypadkowo, gdy przejeżdżał przez wieś.
Zdzisław podniósł głowę i lękliwie zerknął znów na Halinę. Ostrożyna zaś, przyciskając palce do dłoni, jęknęła:
— Ach! Proszę nie mówić o tym okropnym człowieku! Nasz dawny administrator, a teraz — wielki przemysłowiec leśny! Straszny typ!
Halina ze spokojem wzruszyła ramionami i zauważyła:
— Tem więcej się dziwię, że z takim typem pan Zdzisław mógł rozmawiać o mnie...
Nie czekając odpowiedzi, przeskoczyła na inny