Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

piękna! — zachwycała się w duchu pani Ostrożyna, ostatecznie podbita przez Halinę.
Ochrypły, zardzewiały zapewne, zegar, wiszący w hebanowej szafce, inkrustowanej kością słoniową, już dawno wybił północ, gdy towarzystwo zaczęło się żegnać.
— Odprowadzę panią do gościnnego pokoju! — oznajmiła hrabina, biorąc Halinę pod ramię.
— Dziękuję pani serdecznie! — ucieszyła się panienka i, pochyliwszy się, przycisnęła wargi do dłoni Ostrożyny. — Pani taka dobra dla mnie... Doprawdy, nie zasłużyłam na to!
Hrabina zacięła usta. Przyszło jej bowiem na myśl, że ta dziewczyna w pełnej mierze zasłużyła na jej wdzięczność. Gdyby Zdzisław nie spotkał jej przypadkowo w Pińsku — niezawodnie wyrwałby się na „świeże powietrze“ — do Warszawy, co drogoby ich kosztowało; w takim zaś Pińsku — znacznie taniej wszystko się kalkuluje, tembardziej, że hotel — na kredyt, restauracja — na kredyt i wogóle — znaczna oszczędność, niezbędna w ich rozpaczliwej sytuacji.
Przechodząc koło swego buduaru, hrabina zaproponowała Halinie obejrzenie kolekcji minjatur, jej „dumy starej dziwaczki i estetki“.
— Jak pani może tak mówić o sobie?! — gorąco zaprotestowała Halina. — Pani hrabina... taka dostojna... elegancka... taka podobna... do Zdzi... pana Zdzisława!
Ten szczery odruch zachwytu wzruszył i pochle-