Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

najlepszem wyjściem z ciężkiej i drażliwej sytuacji, a zarówno najskuteczniejszym lekiem na płonne i zbyt zuchwałe nadzieje tej miłej, lecz sięgającej zbyt wysoko panienki, będzie brutalna, nie oszczędzająca nikogo z nich prawda.
Usiadła na kanapce, pociągając za sobą Halinę.
— Narzeczona Zdzisława... Okropny, haniebny wprost mezaljans dla Ostrogów!... Nie mamy jednak innego wyjścia... Amerykanka... trochę starsza od Zdzisia... Jakaś tam — Dolly Parkins... Poznał ją w Oksfordzie... córka miljonera, fabrykanta puszek do konserw...
Zaśmiała się szyderczo i dorzuciła:
— Może teraz umieszczać na swoich blaszankach herb Ostrogskich i Ostrogów!... Zrobiła dobry business... ale i my też... To stare, zasuszone pannisko przyniesie nam w posagu dwa miljony dolarów... Jeżeli nic nie stanie Zdzisiowi na przeszkodzie, — będziemy ocaleni... Ma spotkać się z nią za tydzień w Londynie...
Halina siedziała sztywna i nie mogła oczu oderwać od tych wielkich, zdradzających grubiańską pewność siebie liter i, zdawało się jej, że widzi tam inny, płonący ognistemi zgłoskami napis: — Zdzisław i Halina Ostrogowie.
Przy lekkiem drgnieniu powiek ujrzała wyzutą z sentymentu, tępą twarz Dolly Parkins, jej zwisającą, zwierzęcą szczękę i gruby, spłaszczony nos.
Bez słowa pożegnała panią Ostrożynę krótkim uściskiem ręki i wyszła na korytarz.
Przez otwarte drzwi gościnnego pokoju na brud-