Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

Ostrożska za grzędą piaszczystych pagórków mignęła jej wioska, otoczona drzewami.
Szła traktem, słuchając skrzypienia śniegu pod nogami i zadając sobie pytanie, czy znajdzie konie do Harasymowicz.
Droga zabrała jej około godziny. Podchodząc do wsi, gdzie leniwie poszczekiwały psy, posłyszała zgrzyt płozów i tupot konia. Przystanęła i czekała. Wkrótce nadjechały sanki.
Chłopak w dziurawym półkożuszku i uszastej czapie, co chwila smagał batem białą kobyłę. W sankach kuliła się jakaś postać, otulona w szeroki kożuch. Gdy sanie zrównały się ze stojącą przy drodze Haliną, woźnica zatrzymał nagle szkapę i krzyknął przeraźliwie:
— Na Spasa! Nastrachałem się! Myślałem, że jakaś zwida tu się błąka, a to — nasza panienka!
Człowiek, siedzący w sankach odrzucił futrzany kołnierz i wyjrzał na drogę.
Halina poznała przodownika policji z Harasymowicz i podeszła do niego.
— Panie Luzik, czy mogę się przysiąść?
— Ależ z przyjemnością, proszę panią bardzo! — zawołał zdumiony policjant. — Co pani tu robi na trakcie i tak — sama.
Halina zaśmiała się głośno i, wsiadłszy do sanek, zaczęła opowiadać wesołym głosem:
— Ach, — to — bardzo zabawna historja! Odwiedziłam hrabiostwa Ostrogów, chcieli mnie koniecznie zatrzymać jeszcze na dwa dni, więc, zaproponowałam im zakład, że jutro będę już w Ha-