Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

O „sposobnej“ porze będę was prosił o radę... bo sam biję się z myślami, a nic nie mogę postanowić!
Halinie wydało się, że rozumie, do czego zdąża młody Lipski, więc, uśmiechając się do niego, zauważyła:
— Doradca ze mnie marny, bo sama sobie niezawsze radzę dobrze... ale co mogę, to uczynię dla was!... Mili dla mnie jesteście wszyscy, bardzo wdzięczną wam jestem! Czy wiecie, że ojciec sam odwoził mnie na kolej i pokazywał tropy zwierzęce... O was też rozmawialiśmy... kocha was ojciec!
— Wiadomo — rodziciel! — mruknął Konstanty i przeszedł się po izbie.
Po chwili przystanął i, patrząc na Halinę, powiedział wahającym się głosem, w którym brzmiała rozpacz i trwoga:
— Gdy panienka była w szkole, przychodziła tu Olena Jarmołowa i pytała o was...
— Nie znam żadnej Jarmołowej, — zdziwiła się Halina. — Co jej ode mnie potrzeba? Może chora?
Poleszuk pochylił głowę i, nie spuszczając wzroku ze spokojnej twarzy nauczycielki, objaśnił:
— Stara Olena mieszka w chutorze, koło Czarnego Horodyszcza, za rzeką Śmierć... Powiadają o niej baby, że jest wiedźmą... Babskie brednie — wiadomo, ale Jarmołowa dobra znachorka, silna! „Lubczyki“ zadaje, zły „urok“ zdejmuje, od „oka“ pomaga... Słowem — znachorka!...
— Cóż za interes może mieć do mnie jakaś znachorka? — zaśmiała się Halina. — Jesteśmy kon-