Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

— Precz — powiadasz?! N-no, popamiętasz ty mnie!
Wyskoczyła do sieni. Halina słyszała, jak się zatrzasnęły za nią skrzypiące drzwi od podwórza.
— Są już ludzie, którzy wiedzą, co się ze mną stało — rozważała. — Coraz więcej będzie takich... Spostrzegą to niebawem Marja i Anna, stary Grzegorz i Konstanty... Cała wieś będzie mówiła o tem!... Dojdzie to do kuratorjum... Wymówią mi posadę i — słusznie! Nikt nie obowiązany jest dochodzić, dlaczego tak się stało... Co robić?
Nagła słabość odjęła jej zdolność rozumowania. Położyła się na tapczanie, zamknęła oczy i starała się o niczem nie myśleć. Po pewnym czasie wstała i podeszła do lustra. Obejrzała swoją figurę ze wszystkich stron. Uśmiechnęła się wreszcie, znacznie już uspokojona i szepnęła do siebie:
— Mam jeszcze czas do namysłu! — Przez jakie trzy miesiące nie będzie jeszcze żadnych zmian... a może nawet dłużej...
Z niezrozumiałą łatwością przeszła nad tak ważną komplikacją swego życia do porządku dziennego. Od tego wieczoru nie zastanawiała się dłużej nad swoim stanem i pracowała jak zwykle.
W połowie marca spostrzegła jednak nowe oznaki. Zjawiły się ciemne plamy na twarzy i zdwojony apetyt, chociaż jednocześnie zaczęła chudnąć, a coraz częściej opadała ją słabość, zmuszająca do częstych spoczynków i nagłego, kamiennego snu.
Pewnego razu, przechodząc przez izbę Lipskich, spostrzegła Konstantego. Siedział na ławie pod pie-