Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

nie zabiły mnie, a nawet nie zgnębiły! Pozostało mi dziecko, w którem, jak promień słońca w kropli wody, przełamały się i skupiły w łunie jarzącej wszystkie tęsknoty moje, oddanie się Zdzisławowi, ból i męka, zanim się to dokonało, i obrażona duma. Z tej łuny wytryśnie cudna zjawa — dziecię przeznaczenia, uniesień i miłości, kwiat marzeń, po królewsku ziszczonych, nasyconych łaknień i ukojonych pragnień, których źródło było i jest mi nieznanem. Nie rozmyślając, płynęłam pokornie z jego prądem bez zwątpień i obaw.
Miałaby więc zgasić teraz ten cudowny blask, własną ręką strącić wspaniałą kroplę, mieniącą się tęczą widma słonecznego? Nigdy!
Nie żądała przecież od Zdzisława zapewnień i przysiąg, bo czyniła to, co nakazywała jej nieugięta, władająca nią wola. Wola ta podsunęła jej postanowienie.
— Dziecko się urodzi, będzie żyło i stanie się tem, czem powinno być — olśniewającem zjawiskiem, najpiękniejszem, najszlachetniejszem i najpotężniejszem — człowiekiem!
Ta myśl zadecydowała o dalszem jej postępowaniu.
— Do wakacyj przetrzymam — myślała — a potem pojadę do mamy i będę zawczasu szukała sobie jakiegoś zajęcia.
Z tym ostatnim zamiarem pośpieszyła się i napisała natychmiast do kuratorjum i ministerstwa, prosząc o przeniesienie jej do innej szkoły. Załatwiwszy to, uspokoiła się; odkładała tylko z dnia