Gruchnął pięścią w stół, splunął z wściekłością i wybiegł z izby, trzasnąwszy drzwiami.
Halina nie spodziewała się nigdy takiego wybuchu ze strony zawsze uprzejmego dla niej Lipskiego.
Zasmuciło ją to tak bardzo, że zamknęła się w swoim pokoju i zapłakała.
Marja, przyniósłszy tego wieczora herbatę, kręciła się długo po izbie, widocznie, czekając, że Halina zacznie rozmowę. Nauczycielka zgnębiona siedziała przy stoliku i nie odrywała się od zeszytów szkolnych. Przestępując z nogi na nogę, dziewczyna szepnęła:
— Panienko...
— Czego chcecie, Marysiu? — zapytała Halina.
— Nie gniewajcie się na ojca! On jest wściekły dziś...
— Widziałam i odczułam to na sobie — wzruszając ramionami, odparła nauczycielka, ze smutkiem kiwnąwszy głową.
— Nie gniewajcie się! — prosiła znowu Marja. — Ojciec nie winien temu...
— Ale i ja przed nim nie zawiniłam.
Marja raptem wybuchnęła głośnym płaczem. Z ust jej padały słowa bezładne i pogmatwane:
— Ach, panienko, ach — nasza panienka — i ot... ach!
Nic więcej nie mówiąc, wybiegła z pokoju.
Konstanty zjawił się w domu na czwarty dzień po awanturze w Dziemiatyczach. Był ponury, milczący i blady. Wszyscy w domu patrzyli na niego
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.