Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

Nic nie mówiąc, otworzył furtkę i przepuścił Halinę.
Stał na tem samem miejscu, a potem podniósł twarz ku szaremu, chmurnemu niebu i zawył, jak głodny wilk.
Zerwał się po chwili i dogonił Halinę.
— Panienko! — zawołał z jakąś dziką namiętnością. — Powiedzcie mi o wszystkiem, co macie na myśli! Lżej będzie i wam i mnie...
Halina ujęła go za rękę i szepnęła:
— Kiedyś chciałam wam opowiedzieć o sobie, Konstanty, ale wy nie chcieliście słuchać... Teraz opowiedzieć wam o tem nie mogę już... nie mogę!...
Odeszła, nie obejrzawszy się ani razu.