Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.



XVIII.

Minęło jeszcze kilka dni.
Halina pracowała w szkole, lecz po lekcjach, znużona i wyczerpana, powracała do domu i, usiadłszy przy stoliku, pisała listy, marszcząc czoło i ocierając łzy. Płakała teraz z bylejakiego powodu. Rozpłakała się pewnego razu, spostrzegłszy, że jedna z dziewczynek targnęła koleżankę za warkocz, innym znów razem — gdy jakiś chłopak z hałasem zrzucił na podłogę blaszany piórnik.
Kiedyś późno wieczorem Marja powiedziała jej, że Konstanty chciałby się z nią zobaczyć.
— Proszę! Niech przyjdzie! — zgodziła się natychmiast Halina.
Lipski wszedł i stanął przy drzwiach, patrząc na nią niespokojnie.
— Siadajcie, Konstanty! — zaprosiła go, wskazując mu zydel.
Podszedł bliżej, lecz nie usiadł...
— Panienko, — rzekł — woda już mocno opadła. Możebyście pojechali do Dziemiatycz, do księdza... Odwiózłbym was... bo jutro wybieram się na toki do puszczy. Rozśpiewały się głuszce... Chodziłem wczoraj na „podsłuchy“! Kują i kują pieśń swoją... Sam czas na łowy!