Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

na stoliku, narzuciła na siebie płaszczyk i cicho wymknęła się z pokoiku.
Nie mogła jednak tej nocy wyjść z domu, gdyż wszystkie drzwi zastała zamknięte, a klucze ktoś zabrał z sobą.
Halina powróciła do pokoju i w ubraniu przesiedziała na tapczanie do rana.
Ujrzawszy pierwsze promienie słońca, pomodliła się przed obrazem św. Teresy i rzuciła okiem na listy, złożone na stoliku i na zamknięte walizki.
Wyszła do sieni. Drzwi były otwarte już i klucz tkwił w zamku.
Nikogo nie spotkawszy, poszła przez ogród ku rzece.
Była to niedziela. Na dzwonnicy cerkwi ruskiej rozlegały się wesołe dzwony.
Halina wyszła na brzeg Łani i skierowała się urwiskiem ku pagórkowi, gdzie niegdyś wraz z młodymi Lipskimi przyglądała się polowaniu na wilki.
Szła długo błotnistą ścieżką, stąpając ociężale.
Nie myślała o niczem. Cała we władzy nieodwołalnego postanowienia działała automatycznie, celowo i spokojnie.
Idąc, zapinała na sobie płaszczyk i guziki na mankietach bluzki, w pewnej chwili zatrzymała się, aby podciągnąć sznurowadła bucików i namacała na piersi paszport.
Doszła wreszcie do miejsca, gdzie ku wodzie zbiegał szeroki wąwóz, którym flisacy staczali belki na tratwy.
Zaczęła schodzić z piaszczystego spychu i wkrótce