Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/295

Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzała na niego i szepnęła:
— Poco? On już umarł dla mnie.
— Czy aby dobrze myślicie?
— Wiem o tem napewno, Konstanty!...
Zapanowało milczenie, aż przerwał je Lipski wzruszonym i uroczystym głosem:
— No, tedy i ja powiem... Wszystko zważyłem w sercu i rozumie... Powiem!... Miłuję ja was, a wy o tem dawno wiecie... Miłuję od chwili, gdyśmy się tam na „nakacie“, przy łosiu spotkali... Wtedy już wzięliście moje serce... Na zawsze! Skoro tamten zczezł dla was, to wasze dziecko — moje, jeżeli wy moją będziecie. Spłynę ja, nie zwlekając do Dziemiatycz... do księdza, aby mnie na wiarę dawnych Lipskich nawrócił... a potem do Warszawy pojadę, do waszej matki, o was się jej pokłonić... Wy ze mnie człowieka na swoją miarę zrobicie... aby nie wstydzić się mnie — ot takiego chłopa... a potem i razem w szkole pracować zaczniemy, bo ją zbudujemy aż hej! Na słońcu dziesięcioma oknami gorzeć będzie jak latarnia... No, panienko moja, od serca mówię do serca!... Nic już przed wami utaić nie mogę! Nie czas po temu... Przez tę noc i ranek mękę wielką poznałem, oj, wielką! N-no, panienko!
Umilkł i patrzał na nią promiennemi oczami, które mieniły się miłością, nadzieją, obawą i błaganiem.
Halina wybuchnęła płaczem. On nie uspakajał jej i nie pocieszał, a gdy, osłabła i wyczerpana, bezwiednie i bezsilnie dotknęła znękaną głową jego