Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.

ramienia, podniósł oczy ku niebu i szepnął z porywem wdzięczności:
— Boże!...
I więcej nic nie powiedział człowiek ciemnych, zdradliwych puszcz i moczarów zachłannych...
Powolnym krokiem wracali do domu. Brnęli błotnistą ścieżką przez ogród i weszli do sieni, gdzie krzątała się Anna.
— Powiedz ojcu i Marji, aby w izbie na nas czekali, a i ty pozostań tam! — zawołał Konstanty, patrząc na siostrę zamyślonym wzrokiem.
Nie mówiąc do siebie, stali kilka minut. Wreszcie Lipski ujął Halinę za rękę i razem z nią wszedł do izby.
— Panienka nasza zostaje z nami! — powiedział cichym, poważnym głosem. — A potem... co Bóg da...


KONIEC.