zmazał wszystko ni to malarz, ścierający z kartonu świeżą jeszcze warstwę pasteli.
Halina skończyła podówczas ośmnaście lat. Wysmukła, silna i zgrabna, bezwiednie ściągała na siebie uwagę i pożądliwość mężczyzn niepokorną czupryną kasztanowatą, olśniewająco żywem spojrzeniem szafirowych oczu — rozmarzonych i łagodnych, świeżą cerą i doskonale niemal wykrojonemi, zuchwale purpurowemi ustami, za któremi połyskiwały przepyszne zęby.
Wiedziała, że była piękną, powabną i pożądaną. Mówiły jej o tem zachwycone, pełne namiętności i uwielbienia spojrzenia młodzieńców, nagle wybuchające wyznania miłosne ludzi dojrzałych, statecznych.
Kochało się w niej wielu mężczyzn.
Oświadczył się jej pewien młody profesor psychologji, który w rok potem zdobył doktorat i został docentem w Poznaniu; błąkał się za nią, jak cień nieodstępny, ścigając ją wszędzie, niemłody już inżynier z pobliskiej cukrowni; dwóch oficerów, których nazwisk nawet nie znała, omal nie miało o nią pojedynku, ale, któżby tam zliczył wszystkich wzdychających do niej i marzących o „najjaśniejszej Halinie“, jak przezwała ją rozkochana a zawiedziona w swych nadziejach młodzież w N.?!
Halina nie zdradzała jednak żadnego zainteresowania do jakichkolwiek przeżyć miłosnych.
— Zimna, jak lód! — mówiono o niej z żalem.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.