Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

tając jak najpiękniejszy kwiat, zwykły przypadek utorował drogę temu, co zadało jej cios niemal śmiertelny, łamiąc i zatruwając jej duszę.
Pewnego razu szybkim krokiem szła do apteki po lekarstwo dla swej pupilki. Już dochodziła do rogu ulicy, gdy wywinął się z poza niego młodzieniec, którego nie umiałaby nawet opisać.
Nie widziała go, lecz wyczuła i zatrzymała się nagle, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Był to odruch błyskawiczny. Po chwili szła dalej, lecz wzrok nieznajomego ścigał ją i palił. Wiedziała, że stanął i patrzał w ślad za nią, że dla oczu jego nie było tajemnic. Pobiegła, jak gdyby przed pościgiem i wpadła wreszcie do apteki, zdyszana i wzruszona tak bardzo, że nie mogła narazie wydobyć głosu.
W seminarjum dawano tego wieczora przedstawienie i bal na wpisy dla niemajętnych koleżanek, zagrożonych wydaleniem za zaległe czesne.
Halina wraz z inną panienką siedziała przy kasie, sprzedając bilety publiczności, przybywającej z miasta i z okolicznych dworów.
W pewnej chwili, ktoś podszedł do jej stolika i, stanąwszy przed nim, wydał cichy syk zdumienia.
Halina, która siedziała z opuszczoną głową, skreślając numery sprzedanych biletów, podniosła oczy i machinalnie wstała.
Ujrzała młodzieńca, który wpatrywał się w nią przenikliwem spojrzeniem piwnych oczu, pełnych zachwytu. Poznała go odrazu. Był bardzo wysoki,