Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

ciągnęły się natomiast i rozparły aż do horyzontu bure łąki, tam i sam przecięte wstęgą rzeczki lub lśniącem mętnie zwierciadłem jeziorka. Coraz częściej człapały kopyta końskie po kałużach i grzęzły w rozmokłej ziemi. Wózek nie wykonywał już szalonych skoków, kołami wrzynając się w miękki grunt i pozostawiając poza sobą głębokie bruzdy z sączącą się w nich wodą.
Bór, wysławszy naprzód, ku napierającym zewsząd bagnom, liściaste forpoczty brzóz, grabów i olszyn, pozostał w tyle i zniknął wkrótce.
Droga tymczasem wybiegła na bezbrzeżną, błotnistą nizinę, zarośniętą oczeretami, suchem, łamliwem sitowiem i gąszczem krzaczastych łóz, stłoczonych po brzegach prawie nieruchomych strumieni — burych i czarnych. Co chwila z przeraźliwem kraczeniem zrywały się dzikie kaczki, a biało-czarne czajki ze zgrzytliwym jękiem miotały się nad bagnami, niby ciśnięte pod wiatr kawałki blachy.
— Ostrów się skończył... — objaśnił chłop. — Teraz pójdzie marny szmat drogi, — najmarniejszy!... Hej, wjo, Sierko! — krzyknął gniewnie i batem zmacał prawego konika.
— Co to jest „ostrów“? — spytała Halina.
— Wysokie i suche miejsce, gdzie rosną bory i osiedlają się ludzie, aby ziemię orać, no — i dalej od bagien chaty stawiać, klecie i odryny... — mruczał woźnica, krzesząc ogień z krzemienia i zapalając fajeczkę.
Na zakręcie drogi, okrążającej jeziorko, zaro-