Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

gi! — krzyknęła Halina. — Polscy inżynierowie pobudują wam szosy i mosty!...
Chłop spoważniał nagle i, nieufnie spoglądając na panienkę, burknął:
— Dużo wody w rzece upłynie zanim co będzie...
— Czekaliście tysiąc lat, poczekajcie jeszcze dziesięć! — odpowiedziała wesołym, śmiałym głosem, jak rzucone komuś wyzwanie.
Poleszuk zatrzymał konie, aby obejrzeć orczyki i rzucić okiem na koła, bo zaczęły skrzypieć nieznośnie. Długo się grzebał, pochylając się nad obodami i zaglądając pod wózek, aż wreszcie, mrucząc, jął oś smarować kwaczem, umoczonym w kobiałce z dziegciem.
Halina, korzystając z chwilowego postoju, wyskoczyła z kałamaszki i szybko poszła drobnemi krokami, starając się stąpać po ruchomych, jak klawisze, najeżonych sękami belkach grobli.
Myślą odbiegła daleko od poleskiej drogi i tego kraju.
Właściwie, nie myślała o niczem określonem, oddała się raczej ogarniającemu ją uczuciu niepohamowanej radości i spokoju, jasnego, niby dzień słoneczny.
Natura, jakgdyby odpowiadała jej nastrojowi, bo mętne, szare mgły, wiszące gęstą płachtą nad równiną i olszyńcem, nagle rozstąpiły się i wsiąkły w topiel.
Słońce natychmiast wylało na całą okolicę powódź złocistych promieni, a w ich blasku cały