gdzie upadł łoś niewiadomo przez kogo postrzelony...
Siostry zamieniły między sobą ostre, porozumiewawcze spojrzenia, a Anna podeszła bliżej do Haliny i szepnęła z naciskiem:
— Ot, rozumne gadanie! Tak i jest naprawdę — niewiadomo kto ubił zwierza...
Halina, nie patrząc na nią, potrząsnęła głową i zaczęła wkręcać haczyk w ścianę, ażeby powiesić duży, artystycznie wykonany w emalji obraz św. Teresy w ciężkiej ramie z bronzu — pożegnalny prezent pani Grzędakowskiej.
Krzątając się po pokoiku, opowiadała dziewczynom o dziejach i cudach „małej świętej“, szczególnej patronki ludzi, narażających życie w bitwach i niebezpiecznych przygodach.
— Ach! — zawołała nagle Marja, klasnąwszy w dłonie. — Powiem Konstantynowi, aby się pomodlił do waszej świętej! Choć my,
„błahocześciwej” wiary, jednakże, jeżeli to dobry „bóg”, to dlaczego brat nie ma się pomodlić? Może pomoc mu da, albo ustrzeże w puszczy...
Halina wyczuła coś niedomówionego, jakąś trwożną zagadkę w słowach dziewczyny i zupełnie obojętnym napozór głosem zauważyła:
— Modlitwa nigdy nie zaszkodzi, tylko — o co prosić będzie wasz brat?
Dziewuchy spojrzały na siebie i parsknęły śmiechem:
— Już on tam wie, o co będzie prosił, panienko! Skąd my możemy wiedzieć?
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.