nym wypadkiem. Mała Poleszuczka, podając siano do odryny, spadła z wozu i przebiła sobie biodro o leżące na ziemi widły. Rana była bardzo głęboka, a silny krwotok zagrażał życiu Aleksy.
W izbie stłoczyli się chłopy i baby, ponurym wzrokiem patrząc na słabnącą coraz bardziej dziewczynkę, leżącą na „pokuciu“. Mieściło się ono w prawym od drzwi kącie, gdzie na półkach stały obrazy święte.
— Rozstąpcie się! Pozwólcie panience przejść! — wołała Marja. — Ona dopomoże Aleksie...
Zbliżywszy się do rannej, Halina ujrzała siwą, rozczochraną staruchę, która coś żuła, i, wypluwając jakąś pienną masę na dłoń, przykładała ją do krwawiącej rany.
— Nic nie pomoże — zamruczała starucha, nieprzychylnie zerkając w stronę Haliny. — Nic nie pomoże!... Kładłam już żuty „podorożnik“ i „bobownik“,[1] okadzałam nawet piórkiem sowy i z węgla pryskałam, a krew płynie, jak płynęła... Umrze!
Halina nic nie odpowiedziała. Nie zdziwiło ją nawet to pierwsze zetknięcie się z praktykami znachorek poleskich. Całą jej uwagę pochłonęły rozwarte szeroko, nieprzytomne chwilami oczy umierającej i jej słaby, przerażony jęk:
— Ratujcie... ratujcie... oj, boli, boli!
Przypomniawszy sobie wykłady z zakresu pierwszej pomocy lekarskiej i westchnąwszy do
- ↑ Miejscowe nazwy roślin leczniczych.