swojej uwielbianej świętej Tereski, Halina stanowczym tonem wyprosiła gapiów z izby, a sama wraz z matką Aleksy i z Marją przystąpiła do opatrunku. Załatwiła się z nim szybko i dosyć wprawnie. Cienkiemi pasemkami płótna mocno ścisnęła biodro powyżej rany, ściągając bandaże zapomocą grubej drzazgi. Wkrótce krwotok niemal całkowicie ustał. Wtedy obmyła ranę i zalała ją wódką, którą zrozpaczona matka wykradła zapewne mężowi, bo długo jej poszukiwała po różnych zakamarkach.
— No... — odezwała się wreszcie milcząca dotychczas Halina, — zrobiłam, co mogłam, ale to dopiero połowa roboty, a teraz trzeba, nie zwlekając, jak najprędzej odwieźć dziewczynkę do lekarza. Gdzie tu mieszka najbliższy doktór?
— Oj, — daleko, — zawołały kobiety, — bo aż w Łachwie!
Halina zamyśliła się.
— Trudno! — powiedziała po chwili. — Innego sposobu niema! Trzeba wyprawić ją natychmiast.
Matka wybuchnęła płaczem, zawodząc rozpaczliwie:
— Och, jaż nieszczęśliwa sierota!... Zemrze mi moja dziewuszko kochana!... Któż przed nocą popłynie z nią do Łachwy! A do jutra nie dożyje... nie dożyje, bo zbielała już, jak śmierć!
— Czekać do jutra nie można! — szepnęła nauczycielka, z trwogą patrząc na Marję, która oczu z niej nie spuszczała.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.