Obie milczały i tylko zrozpaczona Poleszuczka szlochała żałośnie.
Halina jednak coś widać obmyśliła, bo, nie wkładając płaszczyka, z poplamionemi krwią rękami, wybiegła z izby.
Wpadłszy do Lipskich, spytała niecierpliwym głosem:
— Czy Konstanty w domu?
— Niema go! — odpowiedział stary gospodarz. — Gdzie ma być? W szynku zapewne — u Abramki...
Zawróciła pośpiesznie i wkrótce weszła do brudnej, zadymionej, nasiąkniętej wyziewami okowity, piwa i suszonych ryb izby szynkarza.
Przy stołach siedzieli chłopi, popijając wódkę i głośno rozmawiając pijanemi już głosami.
Halina odrazu spostrzegła młodego Lipskiego. Trzeźwy był, grał w karty i pociągał piwo z blaszanej kwarty.
— Konstanty! — zaczęła nauczycielka, zbliżając się do stolika. — Mam do was prośbę...
Stalowe oczy Poleszuka błysnęły radośnie i nagle się zmrużyły, jakgdyby coś ukrywając przed ludźmi.
Obrzuciwszy całą postać Haliny badawczem i ciepłem spojrzeniem, zerwał się z ławy i spytał z niepokojem w głosie:
— Co wam się przydarzyło, panienko?! Nie daj Boże — nieszczęście jakieś, bo widzę krew na rękach?
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.