bych szkłach. Doktór odznaczał się pozatem przysłowiowem roztargnieniem, chociaż słynął jako lekarz sumienny, o dużej wiedzy i gorliwości.
Ujrzawszy niezwykle przystojną nauczycielkę i posłyszawszy jej melodyjny i inteligentny głos, zdumiał się i zaniemówił. Potem jąkał się długo i nieskładnie, bełkocąc zabawnie:
— Nazywam się Wicher... Bolesław Wicher... Słowo daję. — Wicher!... Jestem lekarzem... dobrym lekarzem, bo za mego pobytu w Łachwie... proboszcz ma stałą pracę... na cmentarzu... grzebie i grzebie!... Cha-cha-cha!... Przysłała mi pani, panno Olmieńska, tę dziewuszkę, co to na widły się nadziała... Czułem się w obowiązku odwiedzić panią i zapewnić ją, że posiada pani wybitne zdolności desmurgiczne... niby to, co się tyczy bandażowania! Poprostu świetnie pani to sobie wykombinowała!... Nie można było lepiej zrobić... Pierwsza klasa! „Primo voto“, jak mówił mój profesor okulistyki!... Hołd składam i dank za poratowanie życia bliźniej... Pociechę tu będą miały z pani te poleskie „wijuny“, te „czubaryki“ bagienne! Taka nauczycielka!... Wie pani co?... postanowiłem przysłać pani... małą, niezbędną w głuszy apteczkę, żeby ją pani miała zawsze pod ręką... Ofiaruję też swemu miłemu koledze poradnik lekarski... Niech tylko pani beze mnie nie robi amputacji, trepanacji czaszki i wycinania wyrostka robaczkowego, a reszta, — to furda!... Proszę działać!
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.