Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

Bolesław, lecz, pomiarkowawszy się, usiadł i szepnął:
— Przepraszam panią! Nie mam prawa zadawać takich intymnych pytań...
Halina uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i uspokoiła go.
— Nie gniewam się bynajmniej na pana, doktorze, bo zadał mi pan pytanie intymne coprawda, ale zupełnie naturalne, a do tego sprowokowane mojem zbyt stanowczem oświadczeniem... Ale nie mówmy już o tem!...
— Aha — nie mówmy! — zaprotestował pan Wicher. — Łatwo to pani powiedzieć, ale trudniej będzie innym zastosować się do jej życzenia!
Śmieszny, poczciwy doktorek galopował całą parą, co bawiło panienkę.
Spędzili ze sobą parę godzin w przyjaznej i szczerej pogawędce, jakgdyby znali się już oddawna. Wreszcie doktór zaczął się żegnać, jeszcze raz zapowiadając rychłe dostarczenie apteczki i swoją wizytę w najbliższą niedzielę.
— A niech tylko pani nie robi żadnego przyjęcia! — wołał. — Broń Boże! Przywiozę ze sobą kosz podróżny, znakomicie zaopatrzony w różne wielkomiejskie specjały, bo, trzeba pani wiedzieć, że Łachwa to ogromny, wspaniały, zupełnie europejski gród, posiadający trzy tysiące sto mieszkańców i położony nad wymarzoną dla eskulapa rzeką, która się nazywa... Śmierć!
— Cóż to za makabryczna nazwa!... — wzdrygnęła się Halina. — Zapewne często się tam zda-