tylko miejscu na asfalcie w blasku słońca biła w oczy mała, szkarłatna kałuża gęstej krwi... Kulawy stróż peronowy dostrzegł ją niebawem, podszedł i zasypał piaskiem.
— Czyja to krew? — zapytał go Nesser.
— Nie wiem! — odpowiedział, ze zdziwieniem patrząc na pasażera.
— Być może, zmieszaliście z brudnym piaskiem krew genjalnego uczonego, zapowiadającego się świetnie pisarza, artysty lub młodego, pucołowatego Gilleta, którego matka nie chciała puścić na wojnę, bo to, widzicie, — jedynak, a pozatem do pracy na roli potrzebny? Może wyciekła tu krew dziwaka Gramauda albo księdza Chambruna, który nie bał się mówić o encyklopedystach i przyznać się do fałszu?
— Nie wiem! — powtórzył stróż, z obawą patrząc na nieznajomego. — Tyle tego codzień zwożą...
Westchnął i pokulał, pobrzękując blaszanem wiaderkiem z piaskiem. Nesser nic nie odpowiedział i powolnym krokiem ruszył ku swemu pociągowi. Czuł się nikłą istotą, która w przerażeniu stanęła wobec niewidzialnej a wszechmocnej potęgi. Coś jednak mówiło mu, że jest potrzebny i niezastąpiony dla przejawu tej potęgi, również, jak ona znów stanowi źródło i treść jego własnego życia. Było w tem mistyczne przeświadczenie o nierozerwalnej symbiozie z nieogarniętą rozumem i zmysłami wszechpotężną siłą, abstrakcyjną napozór, a stanowiącą obydwa krańce każdego czynu, każdej myśli, która zrodzić się może w mózgu najnędzniejszej nawet istoty.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/103
Ta strona została przepisana.