rozumiejącą, dobrotliwą duszę, jakie-takie ciepło uczucia, ale, pragnąc, nie poddawała się ułudzie, że trwać to może niezmiennie. Takie skromne, pokorne miała pragnienia milcząca, cicha Marja! Ktoś bezmiernie litościwy i dobry dał jej wymarzone, drobne szczęście, lecz po chwili odwrócił od niej oblicze swoje i wszystko się odmieniło nagle, niemiłosiernie, niemal potwornie...
Nesser długo krążył w labiryncie nieznajomych uliczek, machinalnie odczytując ich nazwy, dwa razy przeszedł przez zaułek Roly, aż wkońcu skręcił na lewo i ujrzał przed sobą sztachety dużego parku. Na najbliższym rogu wisiała tablica — „Boulevard Jourdan“. Myśl jego, jakgdyby przytłoczona nadmiernym ciężarem, pozostawała bezwładną. Zorjentował się wreszcie, że zabrnął w okolice parku Montsouris. Czuł się niezwykle znużony i osłabiony. Usiadł na pobliskiej ławce bulwaru i zapalił fajkę. Jakiś człowiek w welwetowych portkach murarza i w nasuniętej na czoło pasiastej kaskietce natychmiast przysiadł się z drugiego końca.
Nesser oddawna znał tych ludzi, myszkujących wpobliżu zewnętrznych bulwarów, więc wmig spostrzegł manewr nieznajomego i obrzucił go badawczem spojrzeniem. Ten, widocznie, nie zauważył czujnego wzroku Nessera, bo posunął się bliżej i mruknął:
— Prosiłbym litościwą osobę o papierosa lub szczyptę tabaki...
Nesser uśmiechnął się. Jak dotąd, wszystko odbywało się podług zwykłej reguły w takim wypadku.
Szybko włożył rękę do kieszeni i odparł spokojnie:
— Przyjacielu, jak tam was wabią: „Wilk“, „Kruk“ czy „Czerwony Paweł“, wyjmijcie — no
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/116
Ta strona została przepisana.