cych zębami rannych i umierających żołnierzy, ani milczącej, bladej pielęgnarki z czołówki, Marji Louge, ani medalu zasługi na jej płaskiej piersi, ani nawet cichego, łagodnego uśmiechu na ustach, takiego cichego, że lada podmuch, najlżejszy dźwięk mógłby go spłoszyć i zgasić... spłoszyć i zgasić...
Opryszek stał przed Nesserem i słuchał, nie ruszając się z miejsca.
Wreszcie zaklął ohydnie i, wymachując czerwonemi łapami, mruczał:
— Do stu djabłów rogatych! Poco ta wasza cicha Marja zadawała się z wojną?! Siedziałaby lepiej w Paryżu i szukała innego przyjaciela. Przecież wielu jeszcze chłopów błąka się samopas... Ale nie! Gdzież tam? Takie chuchro półżywe, nikomu nie drogie, już się zaraziło od burżujów, już, jak na jawie, słyszę, że bełkotała tam coś o „wysokich obowiązkach“, „bohaterstwie“, „szlachetności“ — psia ich mać! Nie wiedziała, że ci burżuje, nie przymierzając, jak i obecna tu czcigodna osoba z browningiem w kieszonce, jadaczki mają wygadane, umieją poruszyć serca głupiej Marji, a sami wnet po takiem kazaniu — hyc — w krzaki! Cholerne to lisy! Prawią o godności ludzkiej, o moralności, o miłości do ojczyzny, a cóż to sami noszą w swojem wnętrzu cuchnącem? Zgóry — tęczowy, połyskliwy płaszcz przesławnej kultury, a pod nią, za pozwoleniem, jak u tego syfilityka, głęboka, ropiąca się rana wszelakiej podłości. Znamy się my na tem!... Powiem ja wam, że przeżywamy najohydniejsze czasy, takie plugawe i podłe, że chyba wybiła godzina, aby zacząć wycinać wszystkich w pień! Wy w upodleniu żyjecie, a to upodlenie ukrywacie pod bogatemi szatka-
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/121
Ta strona została przepisana.