rzucił na jego drogę Marję Louge. Stała się ona dla Nessera pociskiem, nie wybuchającym, lecz przez niewidoczne kanały sączącym gaz trujący.
Udzieliła mu lęku przed samotnością. Rozumiał teraz, że nie było to ścisłem określeniem. Obawiać się zaczął nie samotności, bo przywykł już do niej i lubił ten stan, gwarantujący mu spokój. Od czasu znajomości z Marją począł się obawiać czegoś innego. Uczuł lęk przed myślą, którą oderwane, krótkie powiedzenie dziewczyny ożywiło. Stanowczo ta blada, zazwyczaj małomówna hafciarka skazała go na ciągłe myślenie, które w warunkach samotności stawało się torturą. Zastanawiało go wszystko, na co przedtem nie zwracał uwagi. Potem nie mógł już przejść obojętnie obok pozornie drobnych nawet zjawisk, jeśli kojarzyły się one w jakikolwiek sposób z tem, co podświadomie zajmowało jego umysł. Stawało się to przekleństwem, męką nie do zniesienia.
Nesser coraz częściej zamyślał się nad ostatniemi wypadkami swego życia. Niebawem zakończony został proces syntezy dwóch okresów z odłamków przeżyć i odruchów psychicznych. Niezawodnie twórcami nowego stanu duszy jego stali się pleban wiejski, ks. Chambrun, i uboga, spracowana hafciarka — Marja Louge. Ksiądz bez słów dowiódł mu, że złośliwe, cyniczne, napiętnowane szyderstwem myśli reportera, być może ujęte w innej formie i uduchowione szczerym porywem miłosierdzia, bólu i rozpaczy, istnieją w umysłach i sercach całkiem obcych mu i niepodobnych do niego ludzi, jak naprzykład, ks. Chambrun’a lub dziwacznego sanskrytologa — Gramaud’a. Gdy Nesser przyszedł do tego przekonania, same myśli jego, ustalone i sprecyzowane
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/128
Ta strona została skorygowana.