ogromu, posiadającego siłę tytanów i więzy tytanów. Gdzieś w głębi świadomości płonąć zaczęła i drażnić go łuna protestu, aż wyłoniły się z niego poczucie jakiegoś obowiązku i mgliste jeszcze, ale żądające już czynu, nieustępliwe pragnienia.
Myśli jego przerwał zegar. Wybiła godzina 6-ta.
Nesser wstał, obmył głowę i twarz zimną wodą, przebrał się i wyszedł na miasto.
Zdziwiona portjerka spytała go o zdrowie.
— Dziękuję — odparł — czuję się zdrów, lecz nie mogłem usnąć. Muszę się przejść...
Ociężałym krokiem doszedł do parku Luksemburskiego.
Przed bramą wyprzedziła go gromada chłopaków. Z wesołemi okrzykami biegli, niosąc dużą piłkę nożną. Przyszli sportsmeni zamierzali oddać się treningowi przed rozpoczęciem lekcji.
Na widok chłopców Nesser przystanął. Namyśliwszy się, poszedł dalej ulicą Vaugirard.
Przypomniał sobie małego chłopaka z żałobną opaską na rękawie. Nie mógłby przecież odpowiedzieć na natarczywe, niemal groźne pytanie jego, dlaczego nie zabija lub nie pada ranny na froncie, gdzie już świeżą trawą porósł kopiec nad pułkownikiem — ojcem chłopca.
Machnął ręką i przystanął. Nie wiedział, co ma dalej ze sobą począć. W pobliskich kawiarniach kelnerzy ustawiali stoły i zamiatali podłogę. Spostrzegł otwartą mleczarnię. Usiadł przy stoliku, okrytym papierem, wypił miseczkę kawy i kazał podać sobie dzienniki. W małej salce oprócz Nessera i woźnych z banku, nikogo już nie było. Stałą klientelę zakładu stanowili robotnicy, udający się przed 6-tą do roboty.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/131
Ta strona została przepisana.