Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/142

Ta strona została przepisana.

pewien ksiądz pouczał wieśniaka, gdy ten nie chciał oddać na wojnę swego syna — wesołego, pucołowatego chłopaka!
— A no, prawda! — zgodziła się dziewczyna. — Mamy uszy, oczy i jakieś tam uczucia, a wszystko śpi! Trzeba dopiero, ażeby się podwinęło coś niezwykłego, wtedy dopiero budzimy się, zaczynamy słyszeć, widzieć, rozumieć i...
— I co? — szeptem zapytał Nesser, czując dreszcz, przebiegający mu po grzbiecie.
— I — stajemy się nagle bardzo nieszczęśliwi — zakończyła Julja i westchnęła ciężko.
Nesser ścisnął jej ramię tak mocno, że aż syknęła z bólu. Z przerażeniem podniosła na niego oczy. Zbladł straszliwie, źrenice jego miotały gorące blaski, usta mu drżały.
Urywanym głosem spytał, nie patrząc na Julję:
— Ach, to i pani też?!... Cha, cha! Ileż to tej przeklętej trucizny pozostawiła nam w spadku Marja?
Opamiętał się i spojrzał na dziewczynę.
— Przepraszam panią, panno Martin!... — szepnął. — Uniosłem się, bo ja rozumiem tę mękę przejrzenia... Ot tu głęboko pali ona i gryzie!
Uderzył się pięścią w piersi i zamilknął. Po chwili jednak, zatrzymując się pośrodku chodnika, proszącym głosem mówił:
— Panno Martin! Jutro wyjeżdżam i, doprawdy, nie mógłbym pani zaręczyć, że powrócę — Noszę się z pewnemi myślamii i zamiarami, czuję jakieś pragnienia — niewyraźne jeszcze i jakieś bardzo szalone... Może się tak stać, że dziś — to nasze ostatnie spotkanie... Nie mam na całym świecie