nikogo, ktoby mi uwierzył, posłyszawszy o mojej udręce. Pani mnie zrozumie, bo, jak widzę, to i pani zapadła już na tę samą chorobę...
— Chorobę?...
— No, tak! — zawołał. — Czemże, jak nie chorobą, jest ta męka grzebania się we własnej duszy, szukania w nagromadzonej w niej kupie śmieci prawdziwej perły? Staliśmy się podobni do złodziei, którzy wtargnęli do garderoby teatralnej. Tysiąc przeróżnych łachmanów wsi dokoła, — płaszczów królewskich, mundurów ministrów i generałów, szat biskupich, — blichtr, szych, — jakieś ubiory nieprawdziwe, na jeden tylko raz uszyte, a tymczasem nadzy złodzieje szukają zwykłych portek, dobrej, ciepłej bluzy, pary trzewików i — nie znajdują! Chciałem prosić panią... Doprawdy, niech mi pani nie odmówi!... Pani bez obawy może wstąpić do mnie zaraz... Nie wyśpi się pani przed pracą — to prawda, ale zato przyrządzę mocnej kawy... i nagadamy się może po raz ostatni.
Silił się na uśmiech, lecz usta natychmiast skrzywiły mu się w bolesny grymas, a w oczach pojawiły się łzy, takie dziwne, obce tej twarzy zawsze szyderczej i pewnej siebie.
Skinęła głową i, nic już do siebie nie mówiąc, poszli szybko.
W hotelu Nesser usadowił Julję na kanapie i postawił kawiarkę na elektrycznym piecyku. Dziewczyna siedziała cicho i nie ruszała się. W pokoju panowało milczenie, tylko woda syczała w maszynce. Nesser wyjął z walizki dwa niklowe kubki podróżne i nalał kawy. Siadł na kanapie i bez wstępu jął rzucać gnębiące i niepokojące go myśli, nie czekając
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/143
Ta strona została przepisana.