Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/159

Ta strona została przepisana.

bliznami, ranami oszpeconej, powstaną wtedy blade, męczeńskie cienie Marji Louge, kapitana Langlois, kaprala-syndykalisty, Johna Wellsa, pułkownika Brice’a, brodatych, starych rezerwistów bawarskich i rosyjskich i tego szofera angielskiego, po którym pozostał tylko but z tkwiącą w nim kością goleniową. Wszyscy oni słuchać będą głosu tej legendy i kiwać głowami na znak potwierdzenia?...
— O, nie! — szeptał Nesser... — Nie, nie, nie!
I znowu stawał na bezdrożu.
Guerre c’est l’état naturel! — podsuwała mu usłużna pamięć powiedzenie Napoleona.
W chwilach palącego zwątpienia wydało mu się nagle, że wielki wojownik okłamał siebie i innych. Musiały przecież wstawać przed nim skrwawione strzępy ludzkie z pod Austerlitz, Wagramu, Friedlandu, z pod rozpalonych głazów piramid, z zadżumionej Jaffy i płonącej Moskwy, żądać od wodza i cesarza rachunku sumienia i odpowiedzi na ich skargi? Tymczasem on — nadczłowiek — dziecię Sfinksa, półbóg, ogarnął miljony chwiejnych majaków upiornych zimnym, stalowym wzrokiem i zawołał:
— Do szeregów, żołnierze! La guerre c’est l’état naturel!
Uwierzył zapewne w tę sfabrykowaną przez siebie formułę, bo nigdy już do niej nie powracał. Miljon zabitych, drugie tyle pokaleczonych, stokroć więcej sierot i nędzarzy i — żadnego zwątpienia o prawdzie swoich czynów, żadnej skruchy, ani cienia żalu! Niemal w tymże czasie ten sam buntownik korsykański — Buonaparte, cesarz Francuzów — Napoleon I, kazał rozstrzelać Burbona księcia d’Enghien, i nawet