ledwie bowiem dwa francuskie bataljony ruszyły z miejsca, już wytrysnęły świecące się race, a języki reflektorów, ze złowrogą chciwością jęły lizać wąskie pasmo równinne. Wojska musiały przebyć odkryte miejsce, aby się dostać do najbliższych rowów komunikacyjnych.
— Biegiem! Biegiem! — nawoływali oficerowie, a głosy ich tonęły już w syku rac i w huku wybuchających pocisków.
Artylerja niemiecka zasypywała tyły okopów szrapnelami i granatami, niewidzialne na ciemnem niebie samoloty warczały groźnie, zrzucały bomby i grad stalowych strzał. W jednej chwili pomiędzy Bar-le-Due a transzami opuściła się straszliwa, ziejąca żelazem i ogniem zasłona. Dowództwo pchało ludzi naprzód. Zjawiła się bowiem nagła obawa przed atakiem przeciwnika na wyczerpane wojska, broniące odcinka.
Pole pokryło się poległymi i rannymi. W dymie, w smugach nieznośnego światła, wśród ryku pocisków i świstu odłamków, majaczyły czarne sylwetki żołnierzy. Ludzie cofali się, to znów biegli naprzód, czołgali się, pełzli po rozmiękłej ziemi, czaili się w wyrwanych przez granaty lejach, kryli się za każdym kamieniem, za trupami poległych towarzyszy. Przebyli wreszcie zdradliwe pasmo, wpadli do okopów i biegli dalej odkrytemi, głębokiemi przejściami, grzęznąc w zgniłem błocie i rozbryzgując cuchnącą wodę. Lecz i tam dosięgały ich rwące się nad głowami szrapnele; ludzie padali z przekleństwem lub jękiem. Biegnący za nimi potykali się, klęli, depcąc po zabitych, tratując rannych.
Ogień artylerji niemieckiej rozszalał, jakgdyby miał się stać prologiem do wielkiej bitwy. Zorana
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/165
Ta strona została przepisana.