Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/177

Ta strona została przepisana.

na lewo od siebie wybiegającą z okopów kompanję. Jakiś sztandar szkarłatny z białym orłem na postrzępionej, poszarpanej kulami płachcie rzucił mu się w oczy. Przyjrzał się bacznie przez lornetkę polową. Poznał mundury pułku cudzoziemskiego, ale te szeregi żołnierskie odrazu przykuły uwagę korespondenta.
Nie wątpił, że nie byli to Francuzi. Twarzy ich nie mógł dopatrzeć, lecz zauważył odmienny temperament żołnierzy. Idący do ataku oddział pod tym względem nie przypominał ani Francuzów, ani Niemców lub Anglików. Francuzi szli do ataku z jednakowym, wspólnym porywem, hałaśliwie i niespokojnie. Niemcy nie zdradzali porywu, lecz zadziwiali wytrwałością i sprawnością ruchów, Anglicy — w bitwie podobni byli do Niemców. Istniała jednak pewna różnica. Gdy wytrwałość Niemców pozostawała niezmienną, — w szeregach brytyjskich przechodziła ona przez dwie fazy: zimny upór, a po pewnym czasie — w straszliwą, groźną zawziętość.
Szeregi zaś tych nieznanych mu ludzi w mundurach pułku cudzoziemskiego zdradzały zupełnie inny charakter bojowy. Nesserowi przyszło na myśl, że każdy z tych strzelców wygląda tak, jakgdyby widział coś przed sobą i dążył, aby to zdobyć, więc dobiegał, podnosił coś i znowu ciskał przed siebie jaknajdalej. Oto gonią ponownie, podążają wciąż naprzód porywczemi skokami, a szkarłatna płachta sztandaru z orłem, niby płomień, znaczy każden rzut, każden skrawek przebytego pola. Nesser wyczuł, że dla tych ludzi istniał znacznie dalszy i wyższy cel, niż ta urwista wyżyna Vimy; zrozumiał, że to, co się działo w chwili ataku, stawało się dla nich