czonego Gramaud’a, a także zabawnego plebana miejskiego, księdza Chambrun’a, który zaczytywał się dawniej Voltaire’m i Bergsonem i wygrywał utwory Schumanna; jest tam też młody wieśniak, niejaki Gillet z pod Compiegne, — wesoły, rumiany chłopak, który z wojny tej musi powrócić do domu cało...
Generał, coraz bardziej zdumiony, słuchał uważnie Nessera, któremu oczy błyskały jakąś figlarną, niepohamowaną wesołością.
Aż do wieczora pozostawał Nesser w blokhauzie, gdzie na jego cześć wydano improwizowaną kolację. Podczas uczty zjawiła się delegacja z „labiryntu“. Żołnierze przynieśli upominki dla odważnego „cywila, który pięknie pisze w gazecie“, jak objaśnili. Gdy Nesser wyszedł do nich, zaczęli wciskać mu do rąk, a nawet wkładać do kieszeni różne drobiazgi. Były to przyciski z odłamków niemieckich „świń“, noże i szpilki do krawata, wycięte z zapalników aluminjowych, mosiężne figurki św. Teresy z Lisieux, uznanej za opiekunkę żołnierzy w okopach, breloki z kul, wyjętych z własnego ciała...
Jakiś sierżant przemówił do Nessera bulwarową gwarą kamlotów:
— Bractwo, widzicie, posłało nas. Delegacja, jak się widzi! Poselstwo z darami! Cha — cha! Nie są one arcy-wspaniałe, jako, że nic nie posiadamy oprócz własnej brudnej skóry i tabunów wszy. Tegobyśmy nie śmieli ofiarować wam, boć to towar nie na eksport. Ale toż powiadam wam, takich klejnotów nie kupicie za żadne skarby ani na rue de la Paix, ani też na Avenue de l’Opera. Na Hindenburga i innych „boszów“ najznamienitszych! Z czystego serca ofiarowujemy, co mamy, na pamiątkę
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/201
Ta strona została przepisana.