Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/238

Ta strona została przepisana.

— Zdaje, mi się, że pan sobie zbyt dużo pozwała...
— Dlaczego? — odparł. — Przecież zadaję tylko pytanie?
Panna Briard odeszła, zimno pożegnawszy Nessera.
— Tak! — pomyślał dziennikarz. — Porzuciła mnie Julja, odeszła panna Briard — stanowczo — nie umiem się obchodzić z kobietami!
Ze smutkiem rozmyślał nad tem, że nastanie wieczór, i już nikt nie będzie siedział przy jego łóżku. Czuł się opuszczonym i samotnym. Drażniło go wszystko. Marszczył się, słysząc klaskanie kostek, przesuwanych przez graczy w warcaby, zatykał uszy, gdy jeden z rannych zaczął kaszleć. Był to oficer, zatruty gazami, kaszlał okresami, trwającemi godziny całe, jęcząc, charkocząc i wypluwając kawałki spalonych, zżartych, cuchnących płuc. Zwykle Nesser żałował niedawno umieszczonego w szpitalu, żółtego, jak wosk, młodzieńca; teraz zaś nie mógł słuchać tego szczekającego, suchego kaszlu, bulgotania i charczenia flegmy i ropy.
Przewrócił się na drugi bok i naciągnął koc na głowę. Słyszał, jak wybiła godzina siódma. Liczył do sześciuset. Z ostatnią cyfrą zjawiała się zwykle Julja Martin, a na sali rozlegały się wesołe głosy rannych, witających ją.
Uparcie liczył, a gdy doszedł do sześciuset, usłyszał okrzyk:
— Nareszcie! Powróciła pani do nas!
Wytknął głowę z pod kołdry. Od drzwi szła Julja. Nie miała w ręku nic, oprócz torebki. Kiwając głową na wszystkie strony, zbliżyła się do Nessera i stanęła przed nim — blada i zmieszana.