Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/245

Ta strona została przepisana.

— Nie potrafię tego wyrazić słowami... Ale to tak jest... Wybuchnął wielki pożar... bardzo straszny i groźny, a ktoś w eleganckim stroju i w białych rękawiczkach gasi go... wodą różaną... z kryształowego flakonika...
Panna Briard przybladła i zacisnęła zęby.
— Rozumiem! — syknęła. — Zato pani... O, pani, umie szybko ugasić te groźne płomienie! Cha — cha — cha! Nie wątpię, nie wątpię, panno Martin!
Julja spojrzała na nią dziwnie spokojnie i prawie obojętnym głosem spytała:
— Dlaczego pani się gniewa i stara się zadrasnąć mnie, skrzywdzić i poniżyć? Cóż ja zrobiłam pani złego? Może za ostatnim pobytem obraziłam panią? Jeżeli tak, to przepraszam z całego serca! Żałuję niewymownie... Ale przecież nie ja zacząłam?...
Panna Briard obejrzała się. Obok łóżka Nessera było kilka wolnych miejsc, gdyż sala opustoszała znacznie: Zmarłych odwieziono na cmentarz, kilkunastu — do szpitali dla rekonwalescentów. Pozostali chorzy nie mogli słyszeć rozmowy, toczącej się przy łóżku dziennikarza.
— Niech pani nie udaje skruchy i pokory! — rzekła zimnym tonem. — Nie oszuka mnie pani!
— Pani jest niedobra! — ze smutkiem szepnęła Julja. — Ja mówiłam z całą szczerością, a pani nie wierzy... Czyż pani myśli, że ja mogę nie uwielbiać pana Nessera? Ja, która znam go tak dobrze i pamiętam, co mówiła o nim i myślała nasza cicha Marja! Uwielbiałabym go zarówno, gdyby pan Nesser został mężem pani, czegobym nawet bardzo pragnęła!
— Pani?! — wyrwało się pannie Briard.