Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/259

Ta strona została przepisana.

i chorobliwe, gorączkowe błyski w oczach. Oblicze ciężko chorego niezawodnie człowieka uderzało jednak widzów pogodnym i spokojnym wyrazem.
— Ze zdrowiem, jak widzę, jest pan nabakier? — zauważył kapitan Bordeaux.
— Dostałem trzy rany w płuca, panie kapitanie, — odparł Nesser z uprzejmym uśmiechem, — po operacji leczono mnie długo na Rivierze, ale jakoś z tem szło opornie. Tymczasem nie mogłem już dłużej czekać, a że na swoje prośby dostałem przydział, więc wyruszyłem na wojnę!
— Bardzo się to panu chwali! — zawołał pułkownik. — Wszyscy już wiemy o czynach pana, czytaliśmy, — tylko...
— Co takiego, panie pułkowniku? — spytał dziennikarz.
— Myślę jednak, że więcej korzyści przyniósłby pan, pisząc swe poważne, uczciwe korespondencje, niż zajmując się tak brudną robotą, jaką jest wojna...
Oficerowie milczeli, patrząc na ochotnika.
Ten uśmiechnął się pogodnie i odparł natychmiast:
— Widziałem tę robotę zbliska... Nie pociąga mnie istotnie swoją zewnętrzną stroną, muszę to wyznać szczerze, jednak treść jej ukryta i dla wszystkich tajemnicza, porwała mnie całkowicie i oddawna...
Umilkł i zapalił fajkę. Nikt się narazie nie odzywał. Milczenie przerwał młody, o twarzy zamyślonej sierżant Renard:
— Wypowiedział pan myśl, która mnie nieraz zajmowała! Istotnie wśród wrzawy i zgiełku, w atmosferze, przepojonej gazami, dymem, fetorem trupów i krwi, wyczuwa się coś uroczystego, ni to