Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/261

Ta strona została przepisana.

sera, — uczony, najspokojniejszy na świecie człowiek, — my w tem nie widzimy treści wojny! Przecież nami nie może jedynie kierować myśl o wytępieniu jaknajwiększej ilości „boszów“? Musi być w tem coś innego, co ożywia nas i podbudza...
— Dawniejsza szlachta i rycerze również chętnie chodzili na wojnę i bili się doskonale — wtrącił pułkownik Gignoux, a w głosie jego odezwały się nuty szyderstwa.
— To co innego! — zaprzeczył kapitan Bordeaux. — Tamci ubiegali się o laury zwycięzców, lub o zdobycz, a ci — teraźniejsi wojownicy z rezerwy, te najprawdziwsze cywile nie myślą chyba o tem?!...
— Ja tam w swojej afrykańskiej farmie nie marzyłem nigdy o laurach i o wojnie miałem najpodlejszą opinję — mruknął szeregowiec Darvasse, — ale od sierpnia 1914-go roku tłukę się z „boszami“ i jakoś idzie... Czasami o wojnie nawet nie myślę. Robię coś, co jest niezbędnie konieczne!
— Właśnie! — odezwał sięporucznik Callies. — Utrafiliście w sedno rzeczy, mon vieux! Słyszeliśmy wczoraj od kapitana Bordeaux, że w armji naszej powszechnie panuje świetny nastrój. Pochodzenie jego doskonale rozumiał Napoleon. Naszym obowiązkiem jest być tu, nie pozwolić, żeby ktoś inny wykonał go zamiast nas, musimy pozostać mężami, którzy nigdy się nie wahają! To jest wspólną dla nas wszystkich cechą — czy będzie to wojskowy fachowiec, jak ja, czy uczony Delvert, albo natchniony poeta Gasquet!
— Podtrzymuję zdanie Callies! — rzekł porucznik Carlo. — Te męskie cechy zwykle śpią w nas głęboko. Aby obudzić je, potrzeba sytuacyj nadzwyczajnych, u wśród nich — na pierwszem miejscu — wojny!