Przepełniony żołnierzami pociąg wąskotorowej kolejki „Meusien“ dobiegał do wioski Glorieux. W zatłoczonych wagonach panował straszliwy zaduch i nieznośne gorąco. Skwarne słońce rozpaliło dachy, a w przepełnionych wozach, zdawało się, ustał dopływ świeżego powietrza, natychmiast pochłanianego setkami ciężko i chrapliwie dyszących płuc. Swąd potu, brudnego obuwia i dawno niepranej bielizny łączył się z kwaśnym zapachem sukna żołnierskiego i rozmokłej skóry. W tym gorącym zaduchu spoceni, zziajani ludzie o twarzach obojętnych i ruchach ociężałych siedzieli lub stali w milczeniu, zapatrzeni przez brudne szyby, okryte plamami i zeschłemi strugami błota. Od czasu do czasu ktoś zaklął głośno, lub któryś z żołnierzy rzucał słowa ohydne, bluźniercze, wściekle się drapiąc w głowę i pod pachami, gdzie zazwyczaj gnieździły się wszy. Ludzie zaciskali zęby, syczeli z bólu i podrażnienia, a potem długo, uważnie, jakgdyby z troską oglądali sobie skrwawione paznogcie, pod któremi poruszało się zgniecione i spłaszczone robactwo.
Pasażerowie „Meusien“ zdumiewająco przypominali bydło, pędzone do szlachtuzu. Słyszeli ciężkie ciosy młota, rozbijającego czaszki, widzieli zamaszyste wzloty jego w błyskach i dymach pękających