Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/273

Ta strona została przepisana.

obojętni i niepomni na żelazną ulewę — szli uparcie naprzód, jakgdyby w tem strasznem miejscu mieli osiągnąć wyżyny szczęścia.
Gdy zapadł już wieczór, do schroniska zajrzał jeden z saperów i oznajmił, że drezyna gotowa. Nesser wraz z towarzyszami wyszedł z ciemnej nory i rozejrzał się. Mrok ogarnął już całą płaszczyznę i pagórki, ciągnące się od północy i wschodu. Wszystko utonęło w ciemności, ale trwało to zaledwie kilka sekund. Przecinając, niby nożem, mrok nocy, jedna za drugą syknęły race — białe, zielone i czerwone i oświetliły cały teren; ze wszystkich stron tryskały strugi ognia — szkarłatne błyski rzygających ogniem niewidzialnych dział francuskich i niemieckich. W promieniach świateł przeróżnych kotłowały się i wirowały kłęby dymów, z jazgotem przeraźliwym rwały się szrapnele tuż nad ziemią, a w ciemności, gdzie majaczyły jakieś kontury nasypów ziemnych, ściętych i potrzaskanych pni, wściekłe moce rozsadzały bryły żelaza, wyrzucanego z paszcz nieprzyjacielskich armat.
Drezyna z warczeniem kół, zgrzytając na wekslach, pobiegła w stronę fortu Tavanne. Nie dobiegła jednak, gdyż raptem jeden po drugim spadły dwa granaty, wyrzuciły wysoko w powietrze słupy ziemi, słupy piasku i żużli, zmieszanych z dymem, i poskręcane w spiralę, zerwane szyny i drzazgi — ułamki podkładów.
— Musicie teraz sami iść dalej — rzekł saper, stojący przy korbie drezyny. — Stąd do tunelu pozostało nie więcej, jak dwa kilometry. Baczność jednak, „bosze“ bowiem strzegą tego miejsca!
Porucznik wraz z Nesserem i kapralem zbiegli z plantu i, kryjąc się za nim, szybko szli naprzód.