Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/274

Ta strona została przepisana.

Co chwila oślepiały ich wybuchy pocisków, wstrząsały nimi i ogłuszały, więc padali na ziemię i niby przez sen słyszeli skowyt i złośliwe zawodzenie stalowych czerepów, przelatujących nad nimi.
Głębokie doły, napełnione wodą, co chwila przegradzały im drogę. Wskakiwali do nich i czaili się, czekając na chwilę spokoju i nawołując się w ciemności. Wypełzali zabłoceni od stóp do głów, w trzewikach pełnych mułu i biegli dalej do następnej wyrwy lub kupy ziemi. Nesserowi trząsł się na grzbiecie ciężki plecak i gniótł go; hełm spełzał mu na oczy; dzwoniła puszka maski gazowej; spadały z nóg owijacze, ześlizgiwał się z ramienia karabin.
Żołnierze oddychali ciężko i porywczo, jak ryby, wyrzucone na brzeg, a każdym ruchem płuc wciągali powietrze, zatrute dymem. Nesser czuł, jak mu ciężyć zaczyna głowa; bolała go pierś, ledwie zagojona; w oczach migały zielone i czerwone ogniki. Zaciskał szczęki tak mocno, że aż zęby zgrzytać mu poczęły, biegł, skakał, staczał się po śliskich zboczach lejów na ich cuchnące, błotniste dno, aby po chwili, kalecząc sobie dłonie i zrywając paznogcie, gramolić się z nich i znowu biec, skakać, padać plackiem i przyciskać się do ziemi na odgłos jękliwego wycia nadlatującego pocisku.
Trafili wreszcie do małego wąwozu, zatłoczonego żołnierzami. Zaczęli wypytywać. Był to bataljon, który po zluzowaniu odchodził do Verdun, gdzie spodziewał się znaleźć transport automobilowy. Ludzie marzyli o wyjściu z piekła, jakiem był ten przeklęty, straszny odcinek, pragnęli wypoczynku, dobrej strawy i świeżej wody, znękani, wpółobłąkani, chorzy. Nic już ich nie zajmowało poza myślą o krótkim