Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/275

Ta strona została przepisana.

pobycie w obozie, zdala od zasięgu granatów, o niczem też innem nie chcieli słyszeć. Nesser spostrzegł, że większa część tych żołnierzy zatraciła cechy ludzkie. Zjawiła się w nich jakaś zwierzęca bezwzględność i bydlęcy bezwstyd. Ani myśleli przepuścić, dążących na pierwszą linję oficera i żołnierzy; nikt się nawet z miejsca nie ruszył, przywarłszy jeden do drugiego pod zwisającym, urwistym spychem jaru, broniącym ich przed ogniem „boszów“. Żołnierze klęli i urągali głośno, gdy porucznik przedzierał się przez ich zbitą głowa przy głowie ciżbę:
— Pędzą na złamanie karku! Cóż wy sobie myślicie, że my dla was podstawimy pod granaty własne karki? Dość już namordowaliśmy się! Idziemy na odpoczynek i tu nikt nie chce umierać — psia wasza wiara!
Padały ohydne wyzwiska, bluźnierstwa i wstrętne, ponure żarty. Tuż, w tym zwartym tłumie, chorzy na biegunkę obryzgiwali nogi towarzyszy cuchnącym, krwawym kałem i potrącani, zasypywani wyzwiskami przeklinali wszystko na świecie. Inni bluzgali wymiotami na plecy i piersi sąsiadów i jęczeli żałośnie, słuchając wstrętnych klątw.
Wreszcie, czepiając się przeciwległego zbocza wąwozu, gdzie przechowały się jeszcze resztki krzaków i wystające z ziemi korzenie drzew, Nesser z towarzyszami przebrnęli go jakoś i znowu biegli naprzód po odkrytej równinie, od wyrwy do wyrwy, — nic nie widząc przed sobą, oprócz wytryskujących zewsząd snopów ognia, co chwila padając, czy to w zamiarze schronienia się przed wyjącemi pociskami, czy zbici z nóg silnym wstrząsem szarpniętej wybuchem ziemi. Długa, straszliwie długa, męczeńska droga, zdawała się nie mieć końca.