przed kolumnadą pałacu. U wejścia siedzieli i stali kozacy. Rozmawiali i śmiali się na głos. Poprzedzani przez nieznajomego Polaka, Nesser z panną Briard weszli do obszernego holu. Gromada kozaków i tu już siedziała na podłodze przy kominku. Ten i ów wrzucał co chwila do ognia książki, inni — nożami ścinali z kanapy i foteli granatowy aksamit i, zdejmując buty, obwijali nim, niby zwykłemi onuczkami, czerwone, obrzękłe z zimna nogi. Niska, długa szafa z książkami patrzyła żałośnie wybitemi szybami. W prawidłowych szeregach tomów oprawnych widniały wyrwy i luki. Nie mogąc ochłonąć ze zgrozy i wstrętu, poszli dalej.
W długiej sali jadalnej, przybranej rogami jeleni i łosi, i w bibljotece z galerją starożytnych portretów na ścianach, tłoczno było. Zebrana tu starszyzna kozacka leżała na kanapach i rozpierała się w fotelach. Tu także, jak w holu, przez wybite szyby w szafach wyciągano książki i wrzucano do kominka, gdzie buchał wesoły ogień.
— Tanowie oficerowie! — oznajmił smutnym i drżącym głosem młody Polak. — Przywiozłem gości — Francuzów. Życzą sobie obejrzeć ten historyczny pałac, przez kilka wieków starannie ochraniany przez jego cywilizowanych właścicieli...
— Pluć chcemy na cywilizację, pałac, właścicieli i gości! — krzyknął pijanym głosem jakiś oficer o smagłej, cygańskiej twarzy i czarnych, drapieżnych oczach. — Teraz my jesteśmy właścicielami i gośćmi! A cywilizacja wasza — patrz!
Porwał za rewolwer i strzelił do najbliższego portretu.
Oficer śmiał się na cały głos i wołał:
Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/28
Ta strona została skorygowana.