Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/282

Ta strona została przepisana.

— Przecież chyba sklepienia się nie zawaliły? — — spytał Delvert z niepokojem.
— Nie, ale lepiejby już chyba było, gdyby się zawaliły! Wtedy może coś lepszego obmyśliliby panowie z kwatermistrzostwa. Wyobraź sobie...
Porucznik jął opowiadać o tem, co widział w miejscu, przeznaczonem na wypoczynek obrońców Vaux, Tavannes, Moulinville i — całej Francji.
Delvert słuchał, nie zdradzając żadnego wzruszenia. Z coraz większem zaciekawieniem przyglądał się nieznajomemu żołnierzowi, stojącemu obok kaprala. Gdy Riballier skończył, kapitan podniósł ramiona i mruknął:
— Posłano nas, abyśmy obronili ten szmat ziemi francuskiej, lub zginęli... Wobec tego nic już mnie nie obchodzi, czy tunel zamienił się w tak okropne i wstrętne miejsce, czy też nie! Ale, ale! Kogoż to przyprowadziłeś ze sobą, poruczniku?
Riballier przedstawił Delvertowi ochotnika Nessera.
Ten, salutując służbowo, podał dowódcy list polecający od sztabu naczelnego wodza. Delvert przeczytał pismo i podniósł łagodne, rozumne oczy na żołnierza.
— Tak? — spytał. — Sam pan się rwałeś do 8-ej kompanji naszego pułku? Rozumiem, że tylko jakieś głębsze powody mogły popchnąć pana do tego. Cieszę się bardzo, że wśród swoich towarzyszy broni będę miał tak wybitnego człowieka...
Uśmiechnął się i dodał:
— Proszę się rozgościć. Lecomte, zajmij się panem!
Nesser poszedł za kapralem. Wkrótce weszli do głębszej transzy, lepiej nieco zaopatrzonej i osłoniętej, chociaż pełnej błota i wody, jak i reszta rowów strzeleckich.